Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Aktualności
RYSZARD NIEMIEC o ocieplaniu wizerunku polityków poprzez osobiste uczestnictwo w wielkich wydarzeniach sportowych2016-01-30 21:52:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (328)

Pani prezydent nie zdjęła koszulki!


Pogłębia się i upowszechnia marketingowy zwyczaj ocieplania wizerunku ludzi z pierwszych stron gazet poprzez osobiste uczestnictwo w wielkich wydarzeniach sportowych. Rozpoczął Lech Wałęsa, który dał się fotografować w stroju bramkarza podczas gdańskich Igrzysk Solidarności. Zadziałała wtedy pamięć o Lechu, który w stanie wojennym, podczas pucharowego meczu Lechii z Juventusem okazał się większą atrakcją dla publiczności, aniżeli Platini razem z Bońkiem!


Metodę rozwinął twórczo Aleksander Kwaśniewski, którego największym błyskiem był piłkarski slalom z piłką na stadionie Arsenalu, poprzedzający oficjalną wizytę u królowej Elżbiety II. Z powodu niedoczasu jaki towarzyszył mu w podróży po Londynie, zdążył jedynie zdjąć wizytowy kapelusz, dryblując futbolówką w lakierkach i garniturze… Wszystkich przebił jednak jednoroczny premier rządu polskiego Kazimierz Yes, Yes, Yes Marcinkiewicz, nauczyciel fizyki, którego wygłup historii wyniósł stanowczo za wysoko. Demonstrował afekt do wyczynu w taki sposób, że wzywał kamery i kazał się filmować jako uczestnik futsalowej rozgrywki na parkiecie jednej z warszawskich sal sportowych. Tu dokonał pewnego postępu w stosunku do klasyka Olka, bo kopiąc futbolówkę w lakierkach, zdejmował marynarkę od „gangu”. Lubił też rzucać piłkę do kosza, w ten sposób uwiarygodniając swoje poparcie dla drużyny żeńskiego basketu w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim.


Wedle wyznań kolegi Michała Listkiewicza, autentyczny kontakt z czynnym sportem miał śp. Lech Kaczyński, który dorobił się nawet srebrnego medalu Warszawskiej Spartakiady Młodzieży jako szczypiornista liceum na Żoliborzu. „Listek”, który próbował sił we wszystkich grach zespołowych i nigdy nie wyszedł poza awans na sekretarza sekcji koszykówki „Czarnych Koszul”, opowiada, że przyszły Prezydent ”stał na bramce”, co - moim zdaniem - nie do końca wyczerpuje zadania obronne ludzi na tej newralgicznej pozycji, zwłaszcza w handballu. Pan Bronisław Komorowski preferował w życiu sport wybitnie nieolimpijski, jakim jest myślistwo, czyli dla niektórych mordowanie zwierząt. Ale do sportowców się garnął, zwłaszcza jak zdobyli jakiś medal, daj Boże, olimpijski. Wtedy zapraszał do  dużego Pałacu medalistów, dopraszał Irenę Szewińską i wydawał uroczyste śniadanie. Niekiedy, przy wielkich naszych zwycięstwach pojawiały się pewne konkurencyjne nieporozumienia związane z tym, że ówczesny premier Donald Tusk też chciał ogrzać się w cieple posiłku z triumfatorami, ale wtedy rozwiązywano problem, wykorzystując dostępność triady: śniadanie - obiad - kolacja, tak aby w razie czego jeszcze marszałek Sejmu mógł spożyć posiłek ze sportowcami.


Sprawujący dziś najwyższy urząd Prezydent z Krakowa - dr Andrzej Duda, łączy pasje kibicowskie z czynnym uprawianiem sportu i ten fakt ma mocne uzasadnienie w faktach dokonanych. Licząc z grubsza, podważył on absolutną, półwieczną dominację sympatyków Wisły w elitach politycznych Krakowa (wyjątek: senator prof. Roman Ciesielski), demonstrując przychylność wobec konkurentki z drugiej strony Błoń. Autentycznym zainteresowaniem ważnymi problemami sportu wykazał się szczególnie w 2013 roku, przychodząc na organizowany przez Małopolski Związek Piłki Nożnej „Marsz milczenia” - demonstrację przeciwko nasilaniu się zjawisk ksenofobicznych i przemocy w piłkarstwie krakowskim. Zaproszenia poszły do wszystkich posłów, przyszło dwóch: Andrzej Duda i Jerzy Fedorowicz… Dlatego, jak patrzę na honorową trybunę konkursu skoczków pod Wielką Krokwią w Zakopanem, to wiem, że jej główny VIP nie trafił tam z przypadku. Dał przecież na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy narty, które zachował z czasów dumnej i durnej młodości, ale te, na których jeszcze wczoraj śmigał na stokach.


Dużo gorzej w społecznym odbiorze wychodzi poruszanie się po pejzażu wielkiego wyczynu sportowego pani premier Beacie Szydło. Jest jasne, że nie wymaga się od niej aż takiej zażyłości z reprezentacją jaką objawiła w Krakowie seksowna pani prezydent Chorwacji Kolinda Grabar-Kitarovic, kibicując w koszulce kadry i to nie założonej na kostium. Operatorzy Polsatu długo kierowali na nią kamery, licząc, że po zwycięstwie nad Polakami zarządzi wymianę koszulek z rozgrywającym Duvnjakiem. Aliści osobiście nie doradzałbym naszej pani premier nawiedzania aren sportowych prosto po powrocie ze zmagań politycznych w Parlamencie Europejskim, albowiem różnica ciśnień pomiędzy  aulą w Strasburgu, a Tauron Areną w Krakowie, jest stanowczo za duża.


Autentyczny zapał bycia blisko obrońców naszych narodowych barw powinien być bardziej wstrzemięźliwy, ot, choćby wtedy, gdy ogłasza się satysfakcję z wielkich osiągnięć w dniach, na które przypada akurat kumulacja niepowodzeń (Kowalczyk, skoczkowie, łomot szczypiornistów z rąk Norwegów, rozbicie Radwańskiej przez S. Williams). Od czasów, kiedy - ni w pięć, ni w dziewięć - Edward Gierek kazał wysłać depesze do piłkarzy, którzy zremisowali z Niemcami w meczu otwarcia mundialu w Argentynie, źle kojarzą się opinii publicznej gratulacje władzy składane sportowcom z powodu połowiczności ich osiągnięć. Tu mam na myśli nie do końca przemyślany moment, w którym minister sportu w gabinecie Beaty Szydło obwieszcza światu i miastu, że dorzuca 2 i pół miliona złotych dotacji dla związku piłki  ręcznej. Dzieje się to w następstwie wrażenia jakie uczyniła na nim wspaniała walka szczypiornistów z mistrzami olimpijskimi, mistrzami świata i Europy - Francuzami. Powstało, niestety, wrażenie emocjonalnej pochopności przy ważnych decyzjach finansowych organu państwa, co nabrało szczególnego wydźwięku w świetle późniejszej, końcowej klęski drużyny Bieglera…


Ryszard Niemiec


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty