Facebook
kontakt
logo
Strona główna > Aktualności
RYSZARD NIEMIEC: Aby umieścić rzut albańskim kamieniem w rankingu występków kiboli współczesnej Europy, należy zejść z obłoków pychy i stanąć na twardym gruncie realiów, gdzie rozciąga się pejzaż własnego wstydu!2015-08-02 18:08:00 Ryszard Niemiec

LEKCJA GIMNASTYKI (301)

W Tiranie, czyli także w… Polsce!


Idzie przez piłkarską Polskę echo gniewnego oburzenia na barbarzyńców z Tirany, którzy dopuścili się bandyckiego czynu, w wyniku którego ucierpiał Ondrej Duda, zawodnik Legii… Media społecznościowe, które - jak wiadomo - mają wymontowane hamulce autocenzury, zagotowały się od epitetów pod adresem kibiców-potomków Skanderbega. Hejterzy ustalili, że uczyniony został kolejny, groźny krok w kierunku totalnego zbydlęcenia widowni piłkarskich. Aby wyznaczyć proporcje i umieścić rzut albańskim kamieniem w rankingu występków kiboli współczesnej Europy, należy zejść z obłoków pychy i stanąć na twardym gruncie realiów, gdzie rozciąga się pejzaż własnego wstydu!


Można by, na przykład przypomnieć belkę we własnym oku, zainstalowaną dawno temu, kiedy ze „stojącej” trybuny stadionu Widzewa poleciała butelka, bynajmniej nie plastikowa, w stronę zawodników Juventusu, walczących w pucharowym meczu UEFA z ówczesnym mistrzem Polski. W łeb dostał sędzia, cud, że nie Boniek czy Platini… Poruta po tym incydencie nie była aż tak wielka, bo tak samo jak w Tiranie, powstały zasadnicze kłopoty z wytypowaniem sprawcy. Skończyło się na wskazaniu najbardziej pijanego, przygodnego kibica spod Łodzi, a ponieważ co drugi widz na „stojącej” miał w ręku flaszkę z gorzałą, trudności z identyfikacją miotacza przerosły służby porządkowe. Jakim cudem nie spotkała Widzew karząca ręka sprawiedliwości UEFA-owskiej, trudno dociec, zwłaszcza po z górą trzech dekadach. Podjął ten intrygujący wątek Marek Wawrzynowski, autor „Wielkiego Widzewa” - wyczerpującego i odkrywczego reportażu książkowego. Błyskawiczne ujęcie sprawcy (?), nieważne, że „ustalonego”, zadowoliło delegata UEFA i mecz został dokończony.


Byłoby ciekawe ustalenie jak bardzo są od siebie oddalone przykłady stadionowych obyczajów schyłkowego PRL i współczesnej Albanii, uważanej jednak za peryferia europejskiej cywilizacji. Myślę, że nie tak bardzo, a całkiem bliska może okazać się jeszcze bardziej spektakularna próba porównawcza dzisiejszej Tirany z wczorajszym Krakowem. Tak, tak; to w samym centrum matecznika polskiego futbolu, nieopodal historycznego Parku Jordana, gdzie wszystko się zaczęło, na stadionie Wisły,zdarzyło się to samo, co jest w tej chwili powodem postponowania kibiców FK Kukesi. Piłkarz włoskiej Parmy Dino Baggio został uderzony w głowę scyzorykiem o dwu ostrzach, co  wprawdzie nie przeszkodziło dokończyć meczu, ale co w konsekwencji ucięło plany krakowskiej drużyny, zmierzającej do podboju Europy. Na scenę wkroczył wówczas sprawca rzutu butterfly'em, niejaki „Misiek”, zmierzający do objęcia roli suwerena w środowisku wiślackich kibiców. Za tamten niebezpieczny, aczkolwiek młodzieńczy wybryk, zafasował ciężki wyrok, który w trakcie tzw. odsiadki resocjalizacyjnej, zamienił go w antysystemowca, igrającego non stop z prawem.


Wydarzenia w Tiranie dowodzą niezbicie, że procesy przekształcające imprezy piłkarskie w miejsca okrutnej przemocy i nienawiści objęły cały kontynent i nabierają grozy. Nie pomagają coraz bardziej drakońskie kary finansowe nakładane przez instancje dyscyplinarne UEFA, ani walkowery, czy wykluczanie klubów z rozgrywek. Na przykładzie dziś poszkodowanej Legii można uzmysłowić sobie, jak mocno druzgocą klubowy budżet „występy” jej kibiców. Właściciele warszawskiego klubu bilansując koszty kar płaconych do kasy UEFA nie tak dawno mówili o kwotach, za które można utrzymać parę trzecioligowych klubów. Wszystkie znaki na niebie i ziemi podpowiadają, że w Tiranie ultrasi warszawscy nie przestali być sobą i nie zamienili się - deus ex machina - w kilkusetosobową rzeszę świętych pańskich, wyposażonych w różańce, zagrzewających swój zespół zwrotkami „Bogurodzicy”. Inaczej delegat UEFA nie wnioskowałby wszczęcia dochodzenia także przeciwko nim, co automatycznie skazuje ich na status autorów recydywy.


Legia, Wisła i Lech - to nie tylko trzy najsilniejsze sportowo polskie kluby piłkarskie, wyznaczające także  standardy w relacjach ze swoimi klubami. Są między młotem, a kowadłem: z jednej strony świadome, że bez kibiców nie da się zbudować optymalnego systemu dochodów ze sprzedaży biletów, z drugiej zaś nie mogą aprobować stałego pomniejszania dochodów zjadanych przez kary nakładane za naganne zachowanie widzów. Zwycięża, niestety, pierwsza opcja, etycznie może mało budująca, ale per saldo efektywna. Oręż w postaci bojkotów na Łazienkowskiej, przy Reymonta i w Bydgoszczy, gdzie w wyniku zarządzonej masowej absencji kibiców, zniszczono plany sportowe Zawiszy, okazał się druzgocąco skuteczny. W Legii, wybił z głowy właścicielowi - ITI i Walterowi - ochotę na działanie w futbolu, W Wiśle - zmiótł  Bednarza, w Zawiszy - grilluje na krucho Osucha! Doszło do tego, że wizje zarządzania kształtowane przez właścicieli muszą uzyskać kontrasygnatę liderów klubowych „żylet”, „kotłów”. „młynów” i „torcid”. Ich stanowisko powtarzają gniazdowi w formie dyrektywy, a artykułują kibolskie chorały. Tak opisana rzeczywistość krzyczy o podjęcie niekoniunkturalnych i niepartykularnych debat środowiskowych. Poważnych i odważnych, prowadzonych nie na pokaz, nie dla pokrzepienia serc, które zostały dawno temu wydarte klubowym organizmom przez bandyckie watahy, niczym nie różniące się od tych ze stadionu w Tiranie…


Ryszard Niemiec


2009 Sportowetempo.pl © Wszelkie prawa zastrzeżone ^
Web design by Raszty